Przez okno ozdobione staroświecką koronkową zazdrostką wpadało jesienne światło. Promienie słońca spoczęły na krytym ceratą stole i na jej pomarszczonych, złożonych na blacie dłoniach. Obok stał kubek z parującą herbatą, nieco dalej talerzyk z kruchymi ciasteczkami. Kupnymi. Nie miały tego smaku i zapachu, co domowe. Trudno. To, że pewnie nie dane jej już będzie zakosztować domowego ciasta, budziło pewien smutek. Od dawna nie miała już sił, by samej coś upiec. Nogi bolały przy dłuższym staniu, ręce lubiły zdradziecko się trząść, a oczy dawno straciły bystrość wzroku. 
To jednak nie były jej największe zmartwienia. Każdy wiedział, że starość – nie radość i trzeba było się z tym pogodzić.
Upiła łyk herbaty i jeszcze raz obrzuciła wzrokiem herbatniki. Czekała. Wskazówki zegara boleśnie ją raniły, pokazując, że znów minęła godzina spotkania. Kolejny raz. Musiała pogodzić się z tym, że on dziś znów nie przyjdzie…
*
Krople jesiennego deszczu miarowo stukały o szybę. Leniwie, niemal nonszalancko. Donikąd się nie spieszyły. Ciężkie, szare chmury kradły światło dnia. Nie zapalała lampy. Przyzwyczajona do tego, że widzi niezbyt wyraźnie, nie dostrzegała specjalnej różnicy.
Ze stojącego na komodzie telewizora dobiegał szum głosów, ale nie zajmował jej uwagi. Patrzała na telefon. Wiedziała, że pewnie zaraz zadzwoni, a mimo to, dźwięk tego dzwonka przeszył ją chłodem.
– Przepraszam, dziś nie dam rady – powiedział głos w słuchawce. – Kończę ten projekt, wiesz, opowiadałem ci o nim… To naprawdę bardzo ważne, mam z nim mnóstwo pracy!
Z ogromnym smutkiem odkładała słuchawkę telefonu. Z trudem, jakby ten przedmiot nagle nabrał niewiarygodnej ciężkości. Zapatrzyła się w kraciastą ceratę na blacie stołu. Siedziała tak długie godziny.
*
Ubrać się. Wydawałoby się to najzwyklejszą sprawą na świecie. Cóż w tym trudnego? A jednak dla osoby w jej wieku wcale nie było to zadanie łatwe. Codzienny domowy strój nie sprawiał większych problemów, jednak założenie wyjściowych ubrań, tych z zamkami i guzikami, dla starczych palców i sztywnych kości było nie lada wyzwaniem. Takim samym, jak dla kilkuletniego dziecka, które nieporadnie próbuje pozapinać guziki sweterka i w końcu woła na pomoc mamę. Ona nie miała jednak kogo zawołać.
W ciemnej garsonce i skórzanych, czarnych pantoflach siedziała sztywno na twardym taborecie. Nie chciała pomiąć wyjściowego ubrania. Była gotowa i czekała na dźwięk domofonu. On zaraz powinien przyjechać.
Jednak zamiast odgłosu dzwonka u drzwi, usłyszała brzęczyk telefonu. Chwilę zajęło jej, nim podniosła się ze stołka i dotarła do aparatu.
– To ja. Niestety, nie dam rady dziś z tobą pojechać. Wiesz, mam tyle pracy
– Ale… – głos uwiązł jej w gardle. – Przecież mi obiecałeś!
– Wiem, wiem, przepraszam, musisz zrozumieć! Możemy pojechać na cmentarz jutro. Świat się nie zawali.
– Dziś jest rocznica śmierci twojego ojca!
– Wiem przecież. Ale ojcu już chyba wszystko jedno, czy odwiedzimy grób dziś, czy jutro, prawda?! Mam naprawdę mnóstwo pracy, muszę skończyć ten projekt, to jest bardzo ważne!
*
Jesienna mgła spowijała miasto. Za oknami rozlewała się mleczna biel, która pochłonęła budynki i ulice. Taki widok mógłby napawać smutkiem, jednak ona się cieszyła. Cieszyła, bo nie patrzała w tamtej chwili za okno. Przed oczami miała twarz swojego syna, który siedział naprzeciw niej, przy stole nakrytym kraciastą ceratą. Nie tknął herbatników, upił ledwie łyk herbaty, ale był tuż obok – to było najważniejsze.
Zaczynał siwieć na skroniach. Jak to możliwe? Przecież miała wrażenie, że zaledwie wczoraj cieszyła się z jego pierwszego ząbka.
Patrzyła na jego kochaną twarz i pamiętała, jak całowała na dobranoc jego maleńką główkę. Kiedy to było? Ile czasu minęło?
– Muszę już pędzić – oznajmił.
– Już? Przecież dopiero, co przyszedłeś! – Ukłucie żalu przeszyło jej serce.
– Mamo, mam tak dużo pracy… Z niczym nie wyrabiam!
– Synku, proszę, posiedź ze mną jeszcze trochę…
– Może następnym razem uda mi się wpaść na dłużej, dobrze?
– Masz tak mało czasu dla mnie, ciągle jesteś w biegu… Rzadko mnie odwiedzasz, a jak już, to tylko na moment…
– Mamo, o co ci chodzi?! Przecież dbam o ciebie! Przywiozłem jedzenie, lekarstwa! Robię wszystko, o co mnie prosisz!
– Proszę o więcej twojego czasu. Mnie pewnie już niewiele go zostało, chciałabym jeszcze się tobą nacieszyć.
– Nie bądź dzieckiem. Doskonale wiesz, że dorośli mają swoje obowiązki. Zawsze mi to z tatą powtarzaliście, pamiętasz? „Dzieci się bawią, a dorośli pracują”, tak mówiliście. Ty możesz sobie teraz całymi dniami odpoczywać, ale ja mam rodzinę, na którą muszę pracować. I ciebie też mam na myśli! Przecież wiesz, że twoja emerytura nie wystarcza. Pracuję żebyś miała potrzebne rzeczy, wygody, wszystko czego potrzebujesz! Pracuję, żeby mieć na to pieniądze!
 
*
W mieszkaniu panowała dojmująca cisza. Wczesny jesienny zmrok zapadł już za oknem. Stół z kraciastą ceratą zalewał blask podsufitowej jarzeniówki. Na blacie leżał stary album ze zdjęciami. Drżącymi dłońmi wyciągała z niego fotografie i długo patrzała na każdą z nich.
Święta Bożego Narodzenia. W tle choinka, a na pierwszym planie jej kilkuletni synek z nową zabawką, którą dumnie prezentował do obiektywu. Pudło z drewnianą kolejką i torami. Był taki szczęśliwy, gdy rozpakował prezent.
Ale potem coś się stało. Coś skradło uśmiech z jego twarzy. Prosił rodziców, by się nią z nim pobawili. By pomogli mu złożyć tory i pokazali, jak jeździ pociąg.
– Synku, popatrz ile mam teraz do roboty – odpowiedziała mu. – Muszę posprzątać ze stołu i zmyć całą górę naczyń. Pobaw się sam.
– Teraz rozmawiam z ciocią i wujkiem – odparł ojciec. – Po to dostałeś zabawkę, żebyś się nią sam bawił. 
Na innej fotografii ten sam mały chłopiec stał obok rodziców w jakimś wytwornym lokalu. Wnętrze było pięknie udekorowane, a ludzie odświętnie ubrani. Matka i ojciec uśmiechali się promiennie, dziecko jednak było smutne.
Wiedziała dlaczego. Tuż przed tamtym wyjściem bardzo na niego nakrzyczała. To była ważna impreza dla jej męża, kolacja dyrektorów i ich rodzin. Chcieli zaprezentować się jak najlepiej, spieszyła się, by zdążyć ułożyć elegancką fryzurę, zacerować pończochę, wyprasować mężowi nową koszulę, pomalować paznokcie, wyczyścić buty… i poleciła synowi, by sam się ubrał. Z jego starań nic nie wyszło i w końcu zasmucony przyszedł z prośbą o pomoc. 
– Nic nie umiesz zrobić sam?! – krzyknęła. – Jesteś już taki duży, musisz być samodzielny! Ja nie zawsze będę obok, żeby ci we wszystkim pomagać! Musisz radzić sobie sam! Ja nie mam czasu!
Kolejne zdjęcie. Mały chłopiec w śmiesznym zimowym kombinezonie. Stoi wśród śniegu z ponurą miną. W dłoni trzyma sznurek od sanek. Dlaczego był taki markotny? Przypomniała sobie tamten dzień.
– Mamo, spadł śnieg! – zawołał o poranku jej kilkuletni synek. – Chodźmy na dwór!
Ubrała go więc ciepło i poszli. Gdy wyszli do ogrodu, zobaczyła, że trzeba osłonić rośliny przed mrozem. Rozejrzała się w poszukiwaniu słomy i sznurka.
– Mamo, pobawmy się!
– Nie mogę, synku. Masz tu sanki i sobie pozjeżdżaj, a ja mam tutaj dużo pracydo zrobienia.
– Ale, mamo, tylko na chwilę!
Nie mam czasu na zabawę. Tak to już jest na świecie. Dzieci mogą się bawić, a dorośli muszą pracować – i zabrała się za opatulanie słomą ogrodowych roślin.
– To może tata ze mną pozjeżdża? – próbował jeszcze chłopiec. – Proszę, zawołaj go.
– Nie ma mowy! Tacie nie wolno przeszkadzać. Pracuje, żeby mieć pieniądze na twoje zabawki, na twoje ubranka, na jedzenie i wszystko, czego potrzebujemy.
I jeszcze jedna fotografia. Już starszego chłopca, nastolatka. Siedzi z kolegą w kajaku, wokół nich duże jezioro. A na pierwszym planie, na brzegu, atrakcyjna kobieta w kąpielowym stroju.
Ten dzień także pamiętała. Gdy jej mąż odłożył aparat fotograficzny, podszedł do piknikowego koszyka i wyjął piwo.
– Jak to dobrze, że nasz syn jest już taki duży – powiedział.
– Tak – odparła ona z uśmiechem. – Niczego od nas nie chce i mamy wreszcie czas na odpoczynek. 
Zamknęła album. Cieszę jesiennego wieczoru przerwał rozpaczliwy szloch. Płakała dotąd, aż zabrakło jej sił. Nad sobą, nad swoim biednym dzieckiem, nad błędami, których nie dało się już naprawić. Nad tym, że nie da się cofnąć czasu.