“Zmierzch, jak dzieciństwo, roztacza cudy,
barwne muzyki miast myśli przędzie.
Nie ma pamięci i nie ma złudy,
wszystko jest prawdą, wszystko jest wszędzie”.

To fragment wiersza “Zachód jesienny” Leopolda Staffa, jednego z moich ulubionych wierszy… i ulubionych wierszy Kseni 😉 Drugi to oczywiście “Popielec” Eliota, to także łączy mnie z Ksenią. Łączy nas także podejście do lipca. Kto czytał “Blizny życia”, ten wie. Ale może już nie każdy wie, że “Zachód jesienny” był dla mnie sporą inspiracją i w innej mojej powieści. Ciekawa jestem, czy ktoś pamięta jakiej, bo było to już dość dawno temu…

Ale wracając do “Blizn życia” – ich akcja rozgrywa się przecież właśnie w lipcu, o którym Ksenia mówi, że to miesiąc, w którym na nic się nie czeka. A jednak dla bohaterów powieści lipiec był czasem sporych wyzwań i nieoczekiwanych wydarzeń. I dla mnie było to zaskoczeniem, bo to miesiąc, którego nie lubię, a jednak właśnie on stał się wątkiem nadającym klimat powieści. Chyba zrobiłam tak na przekór, żeby ten lipiec sobie odczarować. Czy się udało? Trochę tak.

I tak sobie myślę, że Ksenia nie miała jednak racji – w lipcu na coś czekam. Czekam na sierpień, który z kolei, jest jednym z moich ulubionych miesięcy. Tak, wiem, przykładam dużą wagę do konkretnego czasu w roku, ale to już chyba zauważyliście, czytając moje powieści 🙂

Tymczasem wracam teraz często myślami do bohaterów “Blizn życia” – właśnie ze względu na ten lipiec, i myślę sporo o… syrenach, ponieważ taki syreni wątek jest jedną z inspiracji przy tworzeniu mojej nowej powieści, oraz łapię lipcowe złote godziny i zastanawiam się, czy tylko ja jedyna na świecie uważam lipiec za… melancholijny miesiąc 🙂