„Za wodą został świat z swymi troskami.
Pozwól mi drzemać tu razem z falami.”
Nie budź mnie, słowa polskie: Krystyna Jaworska
„Blizny życia” to książka, która ukazała się dwa lata temu, ale dla mnie wciąż jest bardzo żywa, bo to moja ulubiona spośród powieści, które napisałam i jej wątki i bohaterowie zawsze chyba będą mi towarzyszyć. Wiąże się z nią także bardzo wyjątkowa, moja osobista historia, a o tym jaka, dowiecie się, czytając posłowie w tej książce.
Tak, wciąż możecie po nią sięgnąć, choć pocztą pantoflową doszły mnie słuchy, że nakłady książek z cyklu „Opowieści z wiary” nie będą już wznawiane po ich wyczerpaniu…
Nie jest to oficjalna informacja, ponieważ wydawca nie przesłał mi żadnej wiadomości na temat dalszego losu książek, ale radziłabym – jeśli nosicie się z zamiarem przeczytania którejś z „Opowieści z wiary” (mojej lub innej autorki) – sięgnąć po książkę w najbliższym czasie, póki wciąż jest dostępna na rynku.
Ale miało być trochę o czym innym 😉 Miało być o wodzie, która odgrywa wielką rolę w „Bliznach życia”.
Woda to żywioł przypisany do emocji i choć daleka jestem od jakiś new age’owskich interpretacji, to trzeba przyznać, że ogień naturalnie kojarzy nam się z akcją, działaniem, a ziemia z konkretem, rozsądkiem, trzeźwym myśleniem. A woda, jej ruch, przepływ, głębia – faktycznie przywodzi na myśl emocje.
„Zjechali niemal wprost nad wodę – małe, ukryte wśród lasu jeziorko. Tuż przed nimi, pomiędzy kępami tataraków znajdował się spłachetek kamienistej plaży. Dalej, za wodą rozciągały się wysokie zalesione zbocza, natomiast na środku stawu tkwiła niewielka wysepka, porośnięta kilkoma świerkami. Wszystko to razem tworzyło zachwycająco harmonijny, przepełniony spokojem i czarem obraz.”
W „Bliznach życia” najważniejsze sceny rozgrywają się nad wodą.
„Podczas gdy kobieta śpiewała dalszy ciąg utworu, Mateusz, urzeczony, jej się przyglądał. Czysty głos Łucji niósł się ponad łąką. W pobliskiej wodzie odbijały się migotliwe płomienie ich ogniska. Dookoła unosił się zapach lasu.
Łucja miała rację. To miejsce było jak z jakiejś baśni. I ten wieczór był całkiem nierealny, jak wyjęty ze snu. Jakby cofnęli się do czasu, w którym nie było pędu, zgiełku, smartfonów i internetu, a tylko przyroda, cisza i śpiewanie piosenek przy ognisku.
Oto siedział naprzeciwko dziewczyny, która w ogóle mu się nie podobała – małej, chudej, rozczochranej, oświetlonej z przodu blaskiem ogniska i otulonej z tyłu cieniem rosnących za nią drzew. I myślał, że to najpiękniejszy widok, jaki miał kiedykolwiek przed oczami.”
Ale jest też piosenka związana z wodą (z której cytat przytaczam na początku), która ma ogromne znaczenie dla akcji powieści (i dla mnie!). Historia związana z tą piosenką była jednym z momentów mojego życia, kiedy Pan Bóg objawił mi swoje doskonałe, cudowne, zachwycające działanie. To wszystko jest opisane w posłowiu w książce, więc nie będę tu o tym mówić. Tutaj wspomnę o pomoście…
W powieści nie występuje pomost.
Ale pisząc kluczowe sceny nad jeziorkiem, ten pomost widziałam oczami wyobraźni.
Dlaczego? Z powodów bardzo osobistych.
Dla czytelników „Blizny życia” będą po prostu literacką historią, dla mnie są pełne osobistych znaczeń, a pomost, którego nie ma w książce, jest dla mnie z tą powieścią bardzo związany.
Właściwie, odkąd tylko napisałam tę książkę, bardzo pragnęłam znaleźć takie miejsce – zaciszny, odludny zakątek nad jeziorem z drewnianym pomostem, na którym można usiąść i podumać.
Zapewne większości z Was to pragnienie wyda się strasznie trywialne, ale po pierwsze, ja mam proste marzenia i dlatego mogę się cieszyć realizacją większości z nich – to tak, jak u bohatera innej z moich powieści, Roberta ze „Wszystko, czego nie mówimy” – „Może sekret jego poczucia spełnienia leżał w tym, że nigdy nie miał zbyt wielkich oczekiwań. Chciał być dobrym człowiekiem, dobrym mężem i dobrze wykonywać swoją pracę.„
A po drugie, Podhale nie jest krainą jezior 😉 Jedyny zbiornik wodny, jaki tu mamy w – powiedzmy – pobliżu, to Jezioro Czorsztyńskie, które jest zazwyczaj tłumnie oblegane przez turystów, a do tego ma specyficzną linię brzegową i trudno na nim o urokliwe, odludne zakątki.
Ale, jeśli czegoś bardzo pragniemy i wciąż tego poszukujemy, to w końcu znajdujemy. I mnie wreszcie się udało znaleźć „mój”, tak dla mnie ważny pomost na wodzie, tak bardzo dla mnie związany z „Bliznami życia”, bohaterami tej powieści, ich emocjami i „czarodziejską”, zaginioną przed laty piosenką <3
A złota polska jesień to chyba najbardziej malowniczy na to czas 🙂
Zresztą „Blizny życia”, choć rozgrywają się w wakacje, to kończą się właśnie w piękny jesienny dzień!
„Wszystko wyglądało tu tak samo wyjątkowo pięknie jak poprzednio – wzgórza, lasy, wyspa, woda, tworzące razem niezwykle harmonijny obrazek. Tym razem jednak tataraki szumiały cicho w lekkim wietrze, a taflę stawu marszczyły delikatne fale.”
„– Też chciałabym ją całą usłyszeć! To dla mnie wyjątkowy utwór i… – Zawiesiła głos. – Niestety jedyny, którego nie znam w całości. A właściwie, nie znam prawie wcale. Pamiętam jedynie refren:
Za wodą został świat, z swymi troskami.
Pozwól mi drzemać tu, razem z falami.
Ach, nie budź mnie, bo sen się nie powtórzy.
Chciałbym, aby ta noc trwała jak najdłużej.
Głos Łucji nabrał w tym utworze tak spektakularnej, niemal operowej mocy, że Mateusz aż zadrżał z przejęcia. Choć nigdy nie był miłośnikiem tego typu muzyki, a właściwie – do tej pory – wcale go ona nie interesowała, teraz siedział jak oniemiały, będąc pod ogromnym wrażeniem.”