Fot. Piotr Grondalski

 

Początkowo myślałam, że powstanie jeden wpis związany z miejscami akcji mojej najnowszej powieści, ale okazało się, że mam takie ilości zdjęć, że muszę podzielić wpis na dwie części.
Dziś przedstawiam Wam miejsca najważniejsze dla „Larimer Street„, czyli właśnie… Larimer Street, tytułową ulicę, tak ważną dla Karen, bohaterki tej książki, oraz mieszczący się przy niej kwadrat zabudowań zwany Writer Square, w którym Karen mieszkała 🙂 

I wiecie, to jest niesamowite, bo 9 na 10 moich powieści jest związane z konkretnym, realnie istniejącym miejscem, w jakim rozgrywa się akcja.
I do każdego z tych miejsc zawsze jeździłam po napisaniu danej książki, odbywając swoistą artystyczną „pielgrzymkę” 😉
Ale Larimer Street mieści się „nieco” dalej od moich poprzednich książkowych lokalizacji (do tej pory najdalszą był Wiedeń), więc nie spodziewałam się, że tak szybko stanę w sercu amerykańskiego Denver! 

A jednak! Pan Bóg miał niesamowity plan (o czym zresztą również opowiada ta powieść 🙂 ) i już w niecałe dwa miesiące (!) po publikacji ’Larimer Street’ miałam szansę znaleźć się w opisywanych przeze mnie miejscach, znajdujących się tysiące kilometrów stąd! 

Oczywiście było to dla mnie niezwykłe, przejmujące doświadczenie i jeszcze raz bardzo dziękuję klubowi American and Polish Heart of Colorado z Colorado Springs, na czele z prezes Dorotą Kamieniecki, który objął patronat honorowy nad moją najnowszą powieścią i który zaprosił mnie do USA na spotkania autorskie oraz zwiedzanie i zorganizował tę moją niezwykłą podróż, a także wyjątkową sesję zdjęciową na Larimer Street, wykonaną przez fotografa Piotra Grondalskiego, której efekty możecie zobaczyć również w tym wpisie <3

A teraz już zabieram Was na pierwszy spacer śladami bohaterów 🙂
Inne ważne miejsca z książki, jak katedra w Denver, polski kościół Świętego Józefa, polska szkoła, polski piknik pod nazwą Polish Food Festival, czy – całkiem dla mnie niespodziewanie, ale wspaniale – Louisville, czyli miasteczko, z którego pochodziła moja książkowa bohaterka – w następnym wpisie 🙂

A poniżej historyczna, najładniejsza część Larimer Street, zwana Larimer Square, sąsiadująca bezpośrednio z Writer Square.
A w książce, możecie przeczytać o niej tak:

Poprowadziła go na pobliskie Larimer Square, które wbrew nazwie wcale nie było placem, a fragmentem ulicy wyznaczonym przez przecięcia z przecznicami Czternastą i Piętnastą. To właśnie ten odcinek przyciągał turystów, a często i miejscowych, swym unikalnym urokiem wiktoriańskiej zabudowy i klimatem „pierwszego Denver”, którego serce tętniło niegdyś dokładnie w tym miejscu.
Obecnie mieściły się tu ekskluzywne butiki, eleganckie restauracje i modne galerie oraz kluby.

Fot. Piotr Grondalski
Fot. Piotr Grondalski

 

I właśnie na tym historycznym odcinku Larimer Street mieści się lodziarnia, do której moi bohaterowie poszli w dniu, w którym się poznali 🙂
I ja również miałam szansę wejść do tej lodziarni, a nawet… zamówiłam lody o smaku herbaty earl grey, takie same, jakie jadł mój bohater!!! 

A przy okazji opowiadałam pani tam sprzedającej o tym, że ich lodziarnia jest opisana w polskiej powieści 😀 

Zaraz na początku ciągu zabudowań, kilka kroków od Placu Pisarza, znajdowała się lodziarnia Van Leeuwen, której wystrój nie był ani przytulny, ani urokliwy, a w jej menu nie było kawy mrożonej, oferowała jednak tak wyszukane smaki lodów, że Tomek przez chwilę stał w osłupieniu, nie mogąc się zdecydować, które wybrać. Ostatecznie skusił się na dwa warianty – smak herbaty Earl Grey i frytek, uznając, że warto zaszaleć. W końcu w Polsce dość się już najadł lodów truskawkowych i waniliowych.

A pamiętacie ten fragment książki: 

Na pomalowanej na pastelowy róż ceglanej ścianie wewnątrz lokalu wypisane było zdanie: Życie bez czegokolwiek dobrego jest złe. Tomek zauważył, że Karen na moment zapatrzyła się w te słowa, mając przy tym zatroskany wyraz twarzy. Na szczęście akurat zwolniło się miejsce przy jednym z nielicznych stolików stojących przed lodziarnią, więc pośpieszyli szybko w tamtą stronę i kobieta zostawiła za sobą dziwnie niepokojący ją napis. 

No to poniżej macie dowód, że napis faktycznie tam jest! 🙂 

A teraz pora na miejsce najważniejsze, czyli powoli przechodzimy z Larimer Street na Writer Square i na pierwszy ogień – ławeczka, tak ważna dla bohaterów, bo przecież tam właśnie się poznali!

Tym razem jednak, jak przez kilka ostatnich dni, miejskie życie jakoś mniej ją interesowało. Jej uwagę skupiał tylko jeden człowiek, który ponownie zajmował ławeczkę przy klombie. Tak jak poprzednio, najpierw jakiś czas siedział, obserwując otoczenie i ciekawie się rozglądając, a później wyjął coś z niewielkiej torby, którą nosił przewieszoną przez ramię. Karen już zdążyła się zorientować, że to „coś” było prawdopodobnie notatnikiem i to odkrycie ją zachwyciło.

Fot. Piotr Grondalski

 

A teraz pora na mieszkanie Karen i jej balkon, z którego obserwowała Tomka 🙂

Gdyby chciała, mogłaby się przeprowadzić. Ale to nigdy nie przeszło jej przez myśl. Była bardzo zadowolona zarówno ze swego przytulnego mieszkania, jak i z widoku, który się z niego roztaczał. Z balkonu obramowanego z dwóch stron wysokimi ceglanymi ścianami – co przywodziło na myśl nieco nowojorski klimat – widziała smukłe szklane wieżowce Downtown1, jak i najbardziej prestiżową, historyczną
część Larimer Street z rozciągniętymi pomiędzy budynkami sznurami lampek tworzących o zmroku zachwycający świetlny „sufit”; a przede wszystkim – sam placyk Writer Square, który zawsze tętnił życiem.

Jest i wieża zegarowa 🙂 Nie mylić z wieżą zegarową z Szesnastej Ulicy (która pojawia się niżej w tym wpisie) – to dwie różne wieże 🙂 

Chwilę później siostry Baker odeszły całkiem nieprzekonane i niezbyt zadowolone. Karen jeszcze jakiś czas tkwiła w oknie, odprowadzając je wzrokiem, aż zniknęły za znajdującą się pośrodku kompleksu wieżą zegarową, zmierzając do mieszczącej się w następnym budynku Rocky Mountain Chocolate Factory.

Było zbyt wiele wrażeń i emocji, dlatego niestety zapomniałam zajrzeć do wspomnianej wyżej „fabryki” czekolady, jak również do tak lubianego przez Aleksieja Red Square Bistro.
Zabrakło możliwości, żeby zobaczyć tak ważny kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa na Larimer Street i nie miałam szansy obejrzeć tej ulicy po zmierzchu.
No niestety, rzadko jest tak, żeby udało się wszystko, a tym bardziej na tej wyprawie, która była niczym ze starej piosenki Andrzeja Sikorowskiego, w której śpiewał, że Ameryka „mignęła przed oczami niby błysk”
U mnie to wyglądało podobnie, mnóstwo wrażeń w krótkim czasie, ogrom emocji, co sprawiło, że o niektórych kwestiach (jak np. to Red Square Bistro) nawet zapomniałam! 😉

Ale jestem pewna, że widok z Writer Square po zmroku wglądał właśnie tak, jak jest to opisane w książce:

Malarz Wally Takushi przybywał wtedy na kilka drinków do jednego z mieszczących się w kompleksie barów, a później siadywał na ławce przy klombie, kontemplując zachwycający widok, jaki okolica tworzyła po mroku – pięknie oświetlony plac, malutkie lampki połyskujące ponad Larimer Square5, światło wylewające się zza witryn sklepów i restauracji oraz górujące nad tym oświetlone drapacze chmur. Był to urzekający i porywający obraz, który potrafiłby zachwycić nawet najzagorzalszego wroga urbanizacji.

I wracamy jeszcze na chwilę na Larimer Street: 

Liczne bary i kawiarnie, a także miejsca do wypoczynku, jakie oferował zlokalizowany w samym sercu miasta placyk, sprawiały, że nigdy nie było na nim pusto. Sporą część odwiedzających go osób stanowili turyści oraz studenci. Tuż obok znajdował się Wydział Biznesowy Uniwersytetu Kolorado, kilka kroków dalej Wydział Architektury, a tam, gdzie zaczynała się Larimer Street, mieścił się okazały uniwersytecki kampus. Karen oskonale o tym wiedziała, ponieważ świetnie znała swoją ulicę.
Właściwie – znała tylko ją.

A na koniec miejsce, które było dla Karen, bohaterki powieści, punktem, w którym zmierzyła się ze sporym wyzwaniem i poniosła porażkę.
Na szczęście porażka nie oznacza przegranej, czasami coś nie wychodzi, ale warto próbować dalej, czasem może zmienić strategię. Karen przekonała się o tym później na własnej skórze i warto, żeby też każdy z nas to pamiętał 🙂 

A poniżej możecie zobaczyć skrzyżowanie Larimer Street z Szesnastą Ulicą, Tabor Center, wieżę zegarową oraz murek na rogu, który dla Karen był wyznacznikiem bezpiecznej strefy. 

Stojąc na rogu, rozejrzała się po Szesnastej ulicy, która na tym odcinku była najpopularniejszym deptakiem Denver, oferującym liczne butiki, restauracje i inne atrakcyjne dla mieszkańców i turystów punkty. Tuż przy skrzyżowaniu, po prawej stronie, znajdował się okazały pawilon Tabor Center, będący forpocztą stojącego za nim drapacza chmur o tej samej nazwie, a nieco dalej wznosiła się charakterystyczna, strzelista sylwetka zabytkowej wieży zegarowej Daniels & Fisher Tower – wzorowanej na tej z Bazyliki Świętego Marka w Wenecji. Kiedy zbudowano ją tu w 1910 roku, była najwyższym budynkiem w Stanach na zachód od Missisipi.

Mam nadzieję, że podobała się Wam ta odległa wyprawa śladami bohaterów „Larimer Street” i zapraszam Was na drugą część tej wirtualnej wędrówki, która już wkrótce również pojawi się na blogu 🙂 

A na sam koniec jeszcze taki mały fragmencik, bo mój strój tego dnia nie był przypadkowy 🙂
I oczywiście nie jestem ani tak młoda, ani tak piękna, ani tak eteryczna jak Karen, ale jako artystka nie zamykam mojego tworzenia tylko w okładkach moich książek, ale całe moje życie jest pełne artyzmu i przenikania się różnych dziedzin sztuki, więc – tak nie na serio, z pewnym dystansem – zawsze wątki z moich książek przenikają się z moim życiem 🙂 

Jak zazwyczaj, ubrana była w długą, zwiewną sukienkę, tym razem drukowaną we wzory zaczerpnięte z tradycyjnego zdobnictwa Indian Navajo. Jej szyję zdobiły liczne, dopasowane do tego stylu etniczne wisiorki, a jej długie rudoblond włosy powiewały delikatnie na lekkim wietrze. Teraz nie wyglądała jak leśna nimfa, a bardziej jak córka preriowego wiatru, mityczna boginka władająca spieczonymi słońcem równinami środkowego zachodu Ameryki.