Na tę, organizowaną w lutym na Słowacji imprezę wybierałam się od kilku lat, ale zawsze coś przeszkadzało. A to syn nie miał jeszcze wyrobionego dowodu, a to coś wypadło, a to pogoda była fatalna… Dwa lata temu również Wam o niej pisałam, kiedy to mgła w Tatrach pokrzyżowała nam plany i ostatecznie, zamiast oglądania Śnieżnych Psów, zwiedziliśmy Lodowy Zamek w Zakopanym (co też było super 🙂 ) – TUTAJ.

Ale w tym roku pogoda na nasz ostatni weekend ferii zrobiła się po prostu zimowo-bajeczna, a dzień który tak się rozpoczął…

… nie mógł być nieudany! 🙂

Do Tatrzańskiej Łomnicy, gdzie na stacji pośredniej kolejki na Łomnicę miała miejsce ta impreza, docieraliśmy z problemami. Ferie u nas to trudny czas, kiedy drogi są zakorkowane (tak to jest, kiedy się mieszka pomiędzy największymi wyciągami w regionie), a że musieliśmy jeszcze zatankować (jakieś 40 minut kolejki na jedynej stacji w promieniu jakichś 20km) i kupić euro, to trochę nam zeszło.

Po dotarciu na miejsce czekało nas kolejne opóźnienie. Ustawiliśmy się do długaśnej kolejki do kolejki i po odstaniu jakiś 30 minut i dotarciu do jej końca, okazało się, że bilety kupuje się zupełnie gdzie indziej, a to była już kolejka jedynie do samego wejścia do wagoników 😉 Takie z nas nieogary :p

To był moment, w którym prawie się zniechęciliśmy i byliśmy skłonni odpuścić cały plan, tym bardziej, że robiło się coraz później, a ostatnia kolejka w dół zjeżdżała o godzinie 16stej… Pogoda jednak była tak bajeczna, a miejsce tak piękne, że zdecydowaliśmy się podjąć jeszcze jedną próbę i skierowaliśmy do kolejnej długaśnej kolejki po bilety na kolejkę 😉

W tym miejscu muszę Wam powiedzieć, że panicznie boję się kolejek linowych i od wczesnego dzieciństwa żadną nie jechałam. To znaczy – tak myślę, bo coś mi się mgliście kojarzy, że jako małe dziecko wjeżdżałam na Kasprowy Wierch, ale nie jestem tego całkiem pewna…
Wagoniki wjeżdżające na pośrednią stację Start są czteroosobowe, więc naszej trójce udało się, że mieliśmy cały wagonik dla siebie i odejmując mój stres, była to fantastyczna przejażdżka.

Jeśli ktoś z Was chciałby wjechać na sam szczyt Łomnicy, po dotarciu na stację pośrednią Start, musiałby się przesiąść w drugą kolejkę jadącą na kolejną pośrednią stację – Skalnate Pleso, a tam wsiąść w trzecią kolejkę – tę jadącą już bezpośrednio na szczyt. My jednak nie wybieraliśmy się tak daleko, bo impreza Śnieżne Psy rozgrywała się na pierwszym przystanku.

A co do samej imprezy… Powiem Wam tak, jeśli uwielbiacie psy, szczególnie te ras “zimowych”, to nie jest impreza dla Was 😉
Nastawialiśmy się na mnóstwo uroczych husky, malamutów, bernardynów i innych takich, a tymczasem psów tam była zaledwie garstka. Pokazy ich zdolności też zostały mocno przereklamowane. Udało nam się załapać na jeden pokaz, a raczej udałoby się, gdyby nie był prowadzony w niecce przy scenie, gdzie głowy ludzi stojących przed nami skutecznie zasłaniały widok…

Do krótkiej przejażdżki psim zaprzęgiem stała kolejka na wiele godzin, więc sobie odpuściłam…
I to tyle, jeśli chodzi o psy…

Natomiast – atrakcje towarzyszące i zabawy dla dzieci były świetne, a samo miejsce po prostu bajeczne! Nam najbardziej spodobała się możliwość wejścia za stery ratraku i “łowienie ryb” spod lodu.
Jeśli więc zostawić na boku psy, a brać pod uwagę ogólny wymiar rozrywkowy tego wydarzenia, to zdecydowanie warto było się na nie wybrać 🙂

 

 

Ale ten weekend przyniósł nam jeszcze więcej atrakcji i śmiało można powiedzieć, że były to nasze wcześniejsze Walentynki, tym bardziej, że dostałam nawet walentynkowy prezent – coś, o czym od dzieciństwa marzyłam, a nigdzie nie umiałam tego znaleźć – nakręcaną kolejkę linową 😀
Bo, wiecie, choć panicznie boję się jeździć takimi kolejkami, to jednocześnie je uwielbiam 🙂

A żeby było już całkiem walentynkowo w ten weekend, to na drugi dzień mąż zapewnił mi kolejną atrakcję – fantastyczną jazdę skuterami śnieżnymi! 🙂

Powiem Wam, że taki skuter to super sprawa, pod warunkiem, że się go samemu prowadzi i można dostosować tempo i styl jazdy do własnych upodobań.

Kiedy kilka tygodni wcześniej zostałam przewieziona takim skuterem podczas imprezy Milka na Kotelnicy (TUTAJ), zupełnie mi się nie podobało. Raz, że było zdecydowanie za szybko jak na mój gust, a dwa, że nie widziałam wiele więcej, ponad plecy kierowcy…
Powiedziałam wtedy, że skutery, to nie dla mnie, ale okazało się całkiem inaczej przy drugim podejściu 🙂
Prowadzenie takiego skutera jest banalnie proste, a frajda niesamowita!

I był jeszcze spacer po pięknym ośnieżonym lesie… A to wszystko złożyło się na najwspanialszy weekend ever 🙂

I takie niezapomniane wspólne przeżycia są według mnie najlepszymi prezentami walentynkowymi 🙂