Wciąż bardziej żyję, niż bloguję.
Dlatego wpisy pojawiają się obecnie raz na tydzień, albo i rzadziej, ale nie uważam, że to źle. Wręcz przeciwnie, myślę, że to odpowiednia ilość, aby nie zmęczyć ani Was, ani siebie.

Wciąż bardziej żyję, niż bloguję, dlatego częściej po prostu zjadam potrawę, niż robię jej zdjęcie, częściej kupuję to, co mi się podoba, niż co będzie dobrze wyglądać na blogu.

Wciąż bardziej żyję, niż bloguję, dlatego nie znam statystyk swojego bloga i nie dla mnie poradniki dla blogerów. Nie obchodzą mnie rankingi, nie zgłaszam się do blogerskich konkursów.

Bo blog to tylko część mojego życia. Istotna i nieistotna zarazem. Przynosząca mi frajdę i dlatego właśnie nie traktuję tego poważnie.
Nie mam nic przeciwko temu, że niektórzy z blogowania czynią sposób na życie, inwestują w bloga i tworzą z niego źródło utrzymania. Wręcz przeciwnie, to świetnie. To jeden z największych sukcesów w życiu – robić to, co się kocha i jeszcze na tym zarabiać.
Ale ja już mam coś takiego, to pisanie książek, moje główne zajęcie, moja pasja, moja przestrzeń. Blog zawsze był i będzie tylko fajnym dodatkiem.

Jeśli mam ochotę, wtedy piszę, jeśli coś mnie cieszy – jak na przykład ta śnieżna sesja, podczas której naprawdę potężne zmarzłam, ale miałam przy niej spory fun, to wtedy to robię. Dla Was, dla siebie, ale bez spiny.

Bo ja wciąż bardziej żyję moim własnym codziennym życiem. Życiem na Szczycie, zwyczajnym, niezwykłym, moim. Życiem, w którym mi bardzo dobrze. 

Bluzka – BONPRIX (znajdziecie ją w dziale: Bonprix/kobieta/bluzki)
Spódnica – Cropp
pończochy – Calzedonia
bransoletka futrzana – Primark/ second hand
buty – no name