Jak mówi tytuł, ten czerwiec na Szczycie był niezwykle gorący, choć wcale nie chodzi o temperaturę. Owszem, pogodowo też było całkiem gorąco, raz nawet dobiło do 30tu stopni, co u nas jest nie lada wydarzeniem, bo zdarza się raz na rok, albo i rzadziej 😉
Ale ten czerwiec był przede wszystkim, chyba najbardziej intensywnym miesiącem w moim życiu. Głównie z jednego powodu, ale o tym na końcu. Najpierw o tym, że w tym miesiącu ogólnie dużo się działo.
I nawet za bardzo nie było czasu, żeby cieszyć się zachwycającymi widokami, jakimi tegoroczny czerwiec nas rozpieszczał.

Czerwiec to jeden z moich ulubionych miesięcy. W czerwcu też przypada bardzo ważna dla mnie data – rocznica ślubu. Tegoroczną spędziliśmy na wypasie, dzięki temu, że otrzymałam od Fundacja 3-4-Start voucher do Hotelu Kotarz w Brennej.
Hotel był mi już znany, ponieważ w marcu bawiłam tam na spotkaniu koronującym akcję Kobiety dla Kobiety, a otrzymany voucher był dla mnie nagrodą za zaangażowanie właśnie w tę akcję.

W czerwcu, mimo kosmicznego nawału obowiązków zawodowych, udało nam się odbyć kilka wycieczek – na przykład do Rezerwatu Bór w Nowym Targu, pięknego, kojącego nerwy i pachnącego lasem miejsca, oraz – bardzo ważną dla mnie – wycieczkę do Krościenka nad Dunajcem – choć to akurat był dla mnie wyjazd zawodowy, ale o tym za chwilę.

Czerwiec przyniósł także przemiłe spotkanie, kiedy mogliśmy gościć na tarasie na Szczycie Krysię z bloga Twardo na Ziemi Miękko w Chmurach, wraz z jej rodziną.

No i spotkanie, które zawsze sprawia, że moje serce szybciej bije – z naszymi kochanymi, cudownymi i jedynymi w swoim rodzaju Cukromaniakami, czyli rodzinką z bloga Cukromania.
Wiecie, gdyby mnie ktoś zapytał (a czasami pyta), co mi dało blogowanie, to ta znajomość jest zdecydowanie na samym przedzie listy.
Poznałyśmy się z Karoliną przy okazji pracy nad blogerską książką Zwierzaki Pocieszaki i nawet nie sądziłyśmy wtedy, że będzie to początek takiej wspaniałej przyjaźni. I to nie tylko naszej, bo również nasi mężowie i synowie szybko złapali wspólny język.

A tym razem wybraliśmy się wspólnie do miejsca, które od dawna chciałam zwiedzić, czyli do kopalni soli w Wieliczce.

Czerwiec to także koniec roku szkolnego. Syn na Szczycie ukończył zerówkę i po wakacjach pójdzie… do zerówki 😉 No, takie to skutki zamieszania w ustawach w naszym kraju, chociaż ja się akurat bardzo cieszę, że cofnięto obowiązek szkolny dla sześciolatków.
Przedszkole mamy super, więc niech dziecko jeszcze przez rok korzysta z beztroski i zabawy.
A tak w ogóle, musicie przyznać, że Syn na Szczycie elegancko się prezentował na góralskiej gali z okazji zakończenia roku 🙂

A teraz dwie sprawy, które sprawiły, że w tym czerwcu miałam naprawdę sporo na głowie i chwilami byłam już tak zakręcona, że z trudem pamiętałam, jak się nazywam.

Pierwsza z nich to koncerty z cyklu Muzyka na Szczycie.
Ponieważ czytacie w tej chwili bloga, który nazywa się Matka na Szczycie, to zapewne domyślacie się, że z koncertami o podobnie brzmiącej nazwie musiałam mieć coś wspólnego 🙂

Tak, byłam zaangażowana w ich organizację, a głównie w wykonanie fotorelacji.
A co najważniejsze i najbardziej zaskakujące – koncerty były fantastyczną zabawą. Naprawdę, nie spodziewałam się po nich tylu cudownych wrażeń, bo – przyznaję się szczerze i otwarcie – troszkę mi przeszkadzały w wykonywaniu ważniejszej pracy, więc nie byłam do nich nastawiona za bardzo optymistycznie.
Okazało się jednak, że przyniosły tyle fantastycznych emocji, że na długo pozostaną w naszej pamięci.

W pierwszym koncercie wystąpiły solistki Opery Śląskiej w Bytomiu, czyli miejsca, w którym, można powiedzieć, się wychowałam. Wróciło do mnie mnóstwo wspomnień i wzruszeń. A co jeszcze było niesamowite, Syn na Szczycie, niespełna sześciolatek, był również zachwycony występem solistek operowych i nawet wraz z nimi wyszedł na scenę 🙂

Po tygodniu, na drugim koncercie, wystąpił nasz fenomenalny Bukowiański Chór Parafialny, zachwycający nie tylko śpiewem, ale również cudownymi strojami. Było więcej akcentów regionalnych i wspólnego śpiewania z publicznością (przy Rocie strasznie się wzruszyłam, bo zrobiło się bardzo uroczyście 🙂 ).

No i na koniec najważniejsza sprawa. Dlaczego właściwie ten czerwiec był dla mnie taki gorący? Ano dlatego, że pobiłam swój rekord – napisałam powieść w najkrótszym dotąd czasie!

Wiecie, to jest u mnie dziwne, że kiedy robię coś, bo po prostu chcę to robić, to wtedy idzie mi to wartko i gładko, ale kiedy mam jakiś narzucony termin i określony z zewnątrz cel, wtedy nie umiem zupełnie się za to zabrać. A tym razem miałam.

Radość i duma! A jednocześnie presja. I tak zwlekałam, zwlekałam, aż w końcu został mi miesiąc do terminu i coś trzeba było z tym fantem zrobić 😉

Jak już Wam wspominałam powyżej, pojechałam do Krościenka. A pojechałam poszukiwać inspiracji, ponieważ właśnie tam toczy się akcja tej mojej najnowszej powieści.
No, a potem siadłam i pisałam. Pisałam i pisałam. I napisałam 😀

Nie było łatwo, tym bardziej, że jednocześnie jestem w trakcie wydawania i innych moich książek, ale to właśnie mój styl. Żadne tam rozkładanie na raty, planowanie, itd.
Nie, u mnie pisanie to jazda po bandzie, zarwane noce, nieprzytomne spojrzenie, trans. Ale o tym będzie w którymś z następnych wpisów 🙂

W sobotę, pierwszego lipca postawiłam ostatnią kropkę, a w niedziele rano usłyszałam od Ojca na Szczycie (kochany mąż, przeczytał powieść w jedną noc) – “TO NAJLEPSZA TWOJA KSIĄŻKA” 😀

I wiecie, chyba tak rzeczywiście jest. A niedługo będziecie mieli okazję sami to ocenić, ponieważ już niebawem ukaże się ona w sprzedaży, nakładem Wydawnictwa eSPe.
A poniżej najważniejsze miejsce akcji z tej powieści 🙂